wtorek, 11 kwietnia 2017

Jane Austen - Lady Susan * Watsonowie * Sandition


Dziś kilka słów o książce, na którą od bardzo dawna się czaiłam. Szukałam jej w księgarniach, ale niestety bezskutecznie. Potem szukałam w internecie, ale chyba miałam koszmarnego pecha, bo nawet, gdy ją znajdowałam, kosztowała więcej, niż można by się spodziewać po tak cienkiej książeczce. W końcu upatrzyłam ją sobie na allegro, choć nie w moim „wymarzonym” wydaniu...

Tom zawiera drobne, niedokończone utwory popularnej autorki angielskiej. Lady Susan to fragment powieści epistolarnej, prekursorki Opactwa Northanger, natomiast Watsonów - książkę uważaną czasem za szkic do Emmy, autorka rozpoczęła w 1804 roku, by nigdy jej nie ukończyć. Prace nad powieścią Sanditon, zakrojoną równie szeroko jak Emma, przerwała śmierć autorki. Jednak nawet w tych niepełnych dziełkach znajdujemy wszystkie cechy czarującego pisarstwa Jane Austen: powściągliwy dowcip, poczucie harmonii oraz wiarygodne postaci przedstawione na tle pozbawionej skrajności, pogodnej egzystencji angielskiego ziemiaństwa.
(źródło opisu: Prószyński i S-ka, 1997)

Swoją książkową przygodę zaczynałam od klasyki. Choć w sumie to nie musi być prawdą, być może czytałam już coś wcześniej, ale to właśnie książki Jane Austen i Charlotte Brontë zapamiętałam jako „te pierwsze”. Moja miłość do Dumy i uprzedzenia sprawiła, że sięgałam po kolejne książki jej autorki i w końcu do kolekcji zabrakło mi 2 książek, w tym właśnie opisanego dziś tomu dzieł zebranych. Jakiś czas wcześniej uzupełniłam swoje zbiory o Perswazje i pozostał już tylko ON. Nic więc w tym chyba dziwnego, że aż się paliłam, aby naprawić to uchybienie.


Książka składa się z zebranych w jednym tomie 3 niedokończonych opowieści. Czemu trudno się dziwić, ponieważ wydawanie ich osobno byłoby mało opłacalne – żadna z historii nie przekracza swą objętością osiemdziesięciu stron. Książeczka jest zatem naprawdę licha, liczy sobie jedynie 210 stron.

Pierwsza część nosi tytuł Lady Susan i składa się z listów. Można z nich wyczytać historię przebiegłej, dwulicowej, ale nie pozbawionej wdzięku wdowy Vernon, która najwidoczniej poluje na bogatego męża, przy okazji nie stroniąc od cudzych. W powieści pojawia się wątek jej zbytniej zażyłości z niejakim panem Manwaringiem, która panią Manwaring wpędza w bezsilną rozpacz. Pozwolę sobie uznać jej zachowanie za bezczelne, ponieważ nie tylko nie widzi w tym swojej winy, ale też zanim się wszystko wyda, korzysta do woli z gościnności małżeństwa i doprowadza je do ruiny. Gdy to się już dzieje, lady Susan po prostu pakuje manatki i opuszcza miasto. Postanawia odwiedzić swego brata i jego żonę,co nie bardzo uszczęśliwia tę ostatnią. Postanawia również nie zabierać ze sobą swojej córki, co nie dziwi wcale czytelnika, ponieważ dość jasno widać, że nie żywi do niej za grosz matczynej miłości.
Gdy lady Vernon znajduje się już w nowym towarzystwie, po raz kolejny staje się obiektem zainteresowania mężczyzny. I tym razem również nieborak wpada w jej sprytnie zastawione sidła…
Muszę przyznać, że spośród trzech opowieści zawartych w tym wydaniu, ta najbardziej przypadła mi do gustu. Zazwyczaj nie przepadam za taką formą opowieści, ale w tym wypadku bardzo mnie wciągnęła. Fabuła bardzo ciekawie się zapowiadała i bardzo żałuję, że nigdy nie dowiem się, jak autorka chciała ją rozwinąć… Oczywiście nie brak tu typowego dla Austen subtelnego humoru, jakby autorka puszczała do czytelnika oczko i komentowała z lekkim przekąsem.


Kolejna część nosi tytuł Watsonowie i opowiada historię panny Emmy Watson – dziewczęcia odesłanego w dzieciństwie do bogatego wujostwa, przy nich wychowanego i przyzwyczajonego do nieco lepszego standardu życia, niż ten reprezentowany przez własną rodzinę. Poznajemy Emmę w momencie, w którym powraca na łono rodziny po tym, jak jej owdowiała ciotka ponownie wychodzi za mąż. Nowy małżonek postanawia o odesłaniu dziewczyny i tym sposobem, niemal obca młoda dama, powraca do domu, w którym czeka na nią starsza siostra i schorowany ojciec. Szybko staje się główną atrakcją okolicy, zaskarbia sobie przyjaźń pewnego chłopca oraz jego matki, wyrabia sobie również zdanie na temat pewnego powszechnie lubianego kawalera.
Niektórzy ponoć uważają Watsonów za szkic do mojej ukochanej Emmy, ale właściwie poza zbieżnością imion bohaterek, nie widzę tu zbyt wielu podobieństw. Mogę jednak zaryzykować stwierdzenie, że ta Emma również daje się lubić, nawet bardzo.

Trzecim i ostatnim utworem jest Sandition a rozpoczyna się od wypadku. W skutek przewrócenia powozu pan Parker doznaje urazu kostki. Na szczęście świadkiem zdarzenia był pan Heywood, szczęśliwy posiadacz gromadki dzieci. Sprawnie zorganizował pomoc i zajął się poszkodowanym oraz jego żoną. W skutek skręcenia kostki pan Parker był zmuszony pozostać pod opieką Heywood’ów przez dłuższy czas, dzięki czemu zawarto bliższą znajomość. A ponieważ chory był również bardzo honorowy i szczerze polubił swoich opiekunów, nalegał, by całą rodziną odwiedzili ich włości w Sandition. Tym sposobem akcja – wraz z najstarszą mieszkającą jeszcze z rodzicami córką Heywoodów, Charlotte – przenosi się do tytułowej miejscowości, którą niektórzy mają ochotę przekształcić w kurort.
Tu również mamy do czynienia z bohaterką obdarzoną dużą dawką zdrowego rozsądku i dystansu, wyrazistymi postaciami i dość charakterystycznymi dla powieści Austen sytuacjami. Charlotte poznaje nowych ludzi i wyrabia sobie na ich temat zdanie, nie raz je zmienia a nie raz tylko się w ni upewnia. Generalnie akcja nie jest bardzo rozwinięta, ta opowieść jest ledwie napoczęta. Niestety.

Przyznam się, że miałam moment, w którym lektura przestała mnie wciągać, a zaczęła wypluwać. Przez kilka dni nie mogłam ruszyć z miejsca i co rusz otwierałam książkę, by za chwilę znowu ją zamknąć. W pierwszej chwili nie do końca byłam w stanie docenić urok tych trzech historii. O ile Lady Susan całkowicie mnie pochłonęła, tego samego nie mogę już powiedzieć o dwóch pozostałych, zwłaszcza końcowym Sandition, które czytałam trochę na siłę. Jednak po czasie, gdy odświeżyłam sobie te historie, nie czuję zawodu i nie umiem odmówić im uroku. Czuje się, że to dzieła Austen i być może dlatego, że autorka ich nie ukończyła, odstają trochę od Emmy czy Dumy i uprzedzenia. Niemniej jednak, cieszę się, że zbiór utworów dołączył do mojej kolekcji.


A teraz zmieniam nieco stylistykę. Od XIX-wiecznej ziemiańskiej Anglii, przenoszę się w lata 60, XX wieku do Ameryki. Służące Kathryn Stockett.

sobota, 1 kwietnia 2017

Lucy Maud Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza


Odkąd przyszła wiosna i na niebie pojawiło się słońce, jakoś mniej ciągnie mnie do czytania. Nigdy nie byłam typem sportowca i nie było dyscypliny sportu, która budziła by we mnie entuzjazm, ale zawsze lubiłam spacery i teraz też bardziej ciągnie mnie „w pole” niż do książek…
Czy tylko na mnie to tak działa?
Ale to nie jest tak, że całkiem porzuciłam książki, o nie! I teraz właśnie przedstawię na to dowód.
Dziś kilka słów o bohaterce, którą polubiłam wbrew sobie. I o pofilmowych uprzedzeniach.
Zapraszam! :)

Ania z Zielonego Wzgórza to powieść przede wszystkim skierowana do dziewcząt, która wzrusza, bawi i wzbudza wiele pozytywnych emocji. O jej licznych zaletach świadczy to, że czytelniczki chętnie sięgają po nią wiele razy, na nowo odkrywając świat rudowłosej dziewczynki, której największym pragnieniem było prawdziwego domu. Dziewczynki, której radość udziela się każdemu, kto tylko zechce być jej bratnią duszą!
(źródło opisu: Wydawnictwo Bellona, 2013)

Ta książka to absolutna klasyka literatury młodzieżowej (no dobra, konkretnie: dziewczęcej). Zaczytywały się w niej jeszcze nasze babcie i wiele z nas, dziewczyny, pewnie dostało ją od rodziców, dziadków, wujków… Zmierzam do tego, co chyba oczywiste: chyba każdy ją zna, choćby z tytułu czy filmu.
Ja sama znałam ją z tytułu, a potem wbiłam sobie nóż w plecy, oglądając film. Pamiętam jakby to było dziś, dzień, w którym dostałam od przyjaciela stos płyt CD z całą serią filmów o Ani. I obejrzałam je, a jakże. Razem z rodzicami siedzieliśmy wtedy do późnej nocy. I wiecie co? Byłam rozdarta. Z jednej strony film nie był nudny. Nie miałam ochoty natychmiast go wyłączyć. Nie zerkałam co chwilę na zegarek (co byłoby szczytem bezczelności, bo w końcu to ja zmusiłam rodziców do tego seansu). Co więcej, parę razy się zaśmiałam! Parę razy wczułam się w fabułę!
Do teraz nie mam pojęcia co mi się wtedy przestawiło w głowie. Faktem jest, że od tamtej pory na tytuł „Ania z Zielonego Wzgórza” reagowałam alergicznie. Płyty z filmem nadal kurzą się na półce, minęły całe lata a ja walczyłam z niechęcią do książki. Czy to filmowa główna bohaterka? Jej nie lubię do teraz. Być może gdzieś podświadomie kojarzyłam książkę z filmową Anią i skręcały mi się kiszki ;)

Ale nadszedł TEN dzień. Dzień, kiedy ta tajemnicza korbka w mojej głowie po raz kolejny się przekręciła. Zupełnie niespodziewanie i bez powodu pomyślałam: „Muszę kupić Anię”. I kupiłam. Choć nadal podchodziłam do tego baaardzo sceptycznie.


Książka opowiada o rodzeństwie Cuthbertów – Maryli i Mateuszu. To para samotnych, starszych ludzi, mieszkających w Avonlea. Tytułowe Zielone Wzgórze to ich dom, mieszkają tu od dawna. Są powszechnie szanowani i widocznie lubiani, ale czas nie jest dla nich łaskawszy, niż dla innych ludzi i z wiekiem zauważają, że potrzebują pomocy w gospodarstwie. Praktyczne rodzeństwo postanawia adoptować jedenastoletniego chłopca – odchowanego, na tyle dużego, by mógł pomóc im w pracy. Całą sprawę załatwiają przez pośredników, co niestety (czy stety) kończy się zupełnie inaczej, niż się tego spodziewali.
Zamiast rezolutnego chłopca, Mateusz przywozi ze stacji rudą, gadatliwą dziewczynkę.
I tak zaczyna się prawdopodobnie największa przygoda w życiu całej trójki :) Dziewczynka z miejsca zakochuje się w swoim nowym domu i nie może się doczekać nowego życia. Jej radość życia, mądrość i niekonwencjonalne podejście do codzienności, podbija serce Mateusza i powolutku, krok po kroczku, przełamuje rezerwę Maryli. Ania rośnie jak na drożdżach i wyrasta na inteligentną, młodą damę, zaliczając po drodze ciąg mniejszych lub większych wpadek.

Ania z Zielonego Wzgórza bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Jest napisana w bardzo przystępny, wciągający sposób i jest przede wszystkim bardzo pozytywną historią. To bardzo fajna lektura dla tych, którzy potrzebują dawki pozytywnej energii. Wzbudza uśmiech na twarzy i pomaga oderwać się od czarnych myśli. Teraz nie dziwię się wszystkim tym czytelnikom, którzy wystawili jej pozytywne opinie.
Polecam każdemu, nie tylko dziewczynkom, ale też całkiem poważnym, nudnym dorosłym. Niech sobie przypomną, jak wygląda dzieciństwo ;)

Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii. Czy tylko ja nie przepadam za filmową Anią? Może ktoś pomoże mi zrozumieć, dlaczego broniłam się przed lekturą rękami i nogami…


Tym biorę na tapetę książkę mojej ulubionej autorki, Jane Austen. Bardzo długo jej szukałam i wreszcie dostałam ją w rozsądnej cenie. Czy było warto?