sobota, 1 kwietnia 2017

Lucy Maud Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza


Odkąd przyszła wiosna i na niebie pojawiło się słońce, jakoś mniej ciągnie mnie do czytania. Nigdy nie byłam typem sportowca i nie było dyscypliny sportu, która budziła by we mnie entuzjazm, ale zawsze lubiłam spacery i teraz też bardziej ciągnie mnie „w pole” niż do książek…
Czy tylko na mnie to tak działa?
Ale to nie jest tak, że całkiem porzuciłam książki, o nie! I teraz właśnie przedstawię na to dowód.
Dziś kilka słów o bohaterce, którą polubiłam wbrew sobie. I o pofilmowych uprzedzeniach.
Zapraszam! :)

Ania z Zielonego Wzgórza to powieść przede wszystkim skierowana do dziewcząt, która wzrusza, bawi i wzbudza wiele pozytywnych emocji. O jej licznych zaletach świadczy to, że czytelniczki chętnie sięgają po nią wiele razy, na nowo odkrywając świat rudowłosej dziewczynki, której największym pragnieniem było prawdziwego domu. Dziewczynki, której radość udziela się każdemu, kto tylko zechce być jej bratnią duszą!
(źródło opisu: Wydawnictwo Bellona, 2013)

Ta książka to absolutna klasyka literatury młodzieżowej (no dobra, konkretnie: dziewczęcej). Zaczytywały się w niej jeszcze nasze babcie i wiele z nas, dziewczyny, pewnie dostało ją od rodziców, dziadków, wujków… Zmierzam do tego, co chyba oczywiste: chyba każdy ją zna, choćby z tytułu czy filmu.
Ja sama znałam ją z tytułu, a potem wbiłam sobie nóż w plecy, oglądając film. Pamiętam jakby to było dziś, dzień, w którym dostałam od przyjaciela stos płyt CD z całą serią filmów o Ani. I obejrzałam je, a jakże. Razem z rodzicami siedzieliśmy wtedy do późnej nocy. I wiecie co? Byłam rozdarta. Z jednej strony film nie był nudny. Nie miałam ochoty natychmiast go wyłączyć. Nie zerkałam co chwilę na zegarek (co byłoby szczytem bezczelności, bo w końcu to ja zmusiłam rodziców do tego seansu). Co więcej, parę razy się zaśmiałam! Parę razy wczułam się w fabułę!
Do teraz nie mam pojęcia co mi się wtedy przestawiło w głowie. Faktem jest, że od tamtej pory na tytuł „Ania z Zielonego Wzgórza” reagowałam alergicznie. Płyty z filmem nadal kurzą się na półce, minęły całe lata a ja walczyłam z niechęcią do książki. Czy to filmowa główna bohaterka? Jej nie lubię do teraz. Być może gdzieś podświadomie kojarzyłam książkę z filmową Anią i skręcały mi się kiszki ;)

Ale nadszedł TEN dzień. Dzień, kiedy ta tajemnicza korbka w mojej głowie po raz kolejny się przekręciła. Zupełnie niespodziewanie i bez powodu pomyślałam: „Muszę kupić Anię”. I kupiłam. Choć nadal podchodziłam do tego baaardzo sceptycznie.


Książka opowiada o rodzeństwie Cuthbertów – Maryli i Mateuszu. To para samotnych, starszych ludzi, mieszkających w Avonlea. Tytułowe Zielone Wzgórze to ich dom, mieszkają tu od dawna. Są powszechnie szanowani i widocznie lubiani, ale czas nie jest dla nich łaskawszy, niż dla innych ludzi i z wiekiem zauważają, że potrzebują pomocy w gospodarstwie. Praktyczne rodzeństwo postanawia adoptować jedenastoletniego chłopca – odchowanego, na tyle dużego, by mógł pomóc im w pracy. Całą sprawę załatwiają przez pośredników, co niestety (czy stety) kończy się zupełnie inaczej, niż się tego spodziewali.
Zamiast rezolutnego chłopca, Mateusz przywozi ze stacji rudą, gadatliwą dziewczynkę.
I tak zaczyna się prawdopodobnie największa przygoda w życiu całej trójki :) Dziewczynka z miejsca zakochuje się w swoim nowym domu i nie może się doczekać nowego życia. Jej radość życia, mądrość i niekonwencjonalne podejście do codzienności, podbija serce Mateusza i powolutku, krok po kroczku, przełamuje rezerwę Maryli. Ania rośnie jak na drożdżach i wyrasta na inteligentną, młodą damę, zaliczając po drodze ciąg mniejszych lub większych wpadek.

Ania z Zielonego Wzgórza bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Jest napisana w bardzo przystępny, wciągający sposób i jest przede wszystkim bardzo pozytywną historią. To bardzo fajna lektura dla tych, którzy potrzebują dawki pozytywnej energii. Wzbudza uśmiech na twarzy i pomaga oderwać się od czarnych myśli. Teraz nie dziwię się wszystkim tym czytelnikom, którzy wystawili jej pozytywne opinie.
Polecam każdemu, nie tylko dziewczynkom, ale też całkiem poważnym, nudnym dorosłym. Niech sobie przypomną, jak wygląda dzieciństwo ;)

Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii. Czy tylko ja nie przepadam za filmową Anią? Może ktoś pomoże mi zrozumieć, dlaczego broniłam się przed lekturą rękami i nogami…


Tym biorę na tapetę książkę mojej ulubionej autorki, Jane Austen. Bardzo długo jej szukałam i wreszcie dostałam ją w rozsądnej cenie. Czy było warto?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz