Odkąd
przyszła wiosna i na niebie pojawiło się słońce, jakoś mniej
ciągnie mnie do czytania. Nigdy nie byłam typem sportowca i nie
było dyscypliny sportu, która budziła by we mnie entuzjazm, ale
zawsze lubiłam spacery i teraz też bardziej ciągnie mnie „w
pole” niż do książek…
Czy
tylko na mnie to tak działa?
Ale
to nie jest tak, że całkiem porzuciłam książki, o nie! I teraz
właśnie przedstawię na to dowód.
Dziś
kilka słów o bohaterce, którą polubiłam wbrew sobie. I o
pofilmowych uprzedzeniach.
Zapraszam!
:)
Ania
z Zielonego Wzgórza to powieść przede wszystkim skierowana do
dziewcząt, która wzrusza, bawi i wzbudza wiele pozytywnych emocji.
O jej licznych zaletach świadczy to, że czytelniczki chętnie
sięgają po nią wiele razy, na nowo odkrywając świat rudowłosej
dziewczynki, której największym pragnieniem było prawdziwego domu.
Dziewczynki, której radość udziela się każdemu, kto tylko zechce
być jej bratnią duszą!
(źródło
opisu: Wydawnictwo Bellona, 2013)
Ta
książka to absolutna klasyka literatury młodzieżowej (no dobra,
konkretnie: dziewczęcej). Zaczytywały się w niej jeszcze nasze
babcie i wiele z nas, dziewczyny, pewnie dostało ją od rodziców,
dziadków, wujków… Zmierzam do tego, co chyba oczywiste: chyba
każdy ją zna, choćby z tytułu czy filmu.
Ja
sama znałam ją z tytułu, a potem wbiłam sobie nóż w plecy,
oglądając film. Pamiętam jakby to było dziś, dzień, w którym
dostałam od przyjaciela stos płyt CD z całą serią filmów o Ani.
I obejrzałam je, a jakże. Razem z rodzicami siedzieliśmy wtedy do
późnej nocy. I wiecie co? Byłam rozdarta. Z jednej strony film nie
był nudny. Nie miałam ochoty natychmiast go wyłączyć. Nie
zerkałam co chwilę na zegarek (co byłoby szczytem bezczelności,
bo w końcu to ja zmusiłam rodziców do tego seansu). Co więcej,
parę razy się zaśmiałam! Parę razy wczułam się w fabułę!
Do
teraz nie mam pojęcia co mi się wtedy przestawiło w głowie.
Faktem jest, że od tamtej pory na tytuł „Ania z Zielonego
Wzgórza” reagowałam alergicznie. Płyty z filmem nadal kurzą się
na półce, minęły całe lata a ja walczyłam z niechęcią do
książki. Czy to filmowa główna bohaterka? Jej nie lubię do
teraz. Być może gdzieś podświadomie kojarzyłam książkę z
filmową Anią i skręcały mi się kiszki ;)
Ale
nadszedł TEN dzień. Dzień, kiedy ta tajemnicza korbka w mojej
głowie po raz kolejny się przekręciła. Zupełnie niespodziewanie
i bez powodu pomyślałam: „Muszę kupić Anię”. I kupiłam.
Choć nadal podchodziłam do tego baaardzo sceptycznie.
Książka
opowiada o rodzeństwie Cuthbertów – Maryli i Mateuszu. To para
samotnych, starszych ludzi, mieszkających w Avonlea. Tytułowe
Zielone Wzgórze to ich dom, mieszkają tu od dawna. Są powszechnie
szanowani i widocznie lubiani, ale czas nie jest dla nich łaskawszy,
niż dla innych ludzi i z wiekiem zauważają, że potrzebują pomocy
w gospodarstwie. Praktyczne rodzeństwo postanawia adoptować
jedenastoletniego chłopca – odchowanego, na tyle dużego, by mógł
pomóc im w pracy. Całą sprawę załatwiają przez pośredników,
co niestety (czy stety) kończy się zupełnie inaczej, niż się
tego spodziewali.
Zamiast
rezolutnego chłopca, Mateusz przywozi ze stacji rudą, gadatliwą
dziewczynkę.
I
tak zaczyna się prawdopodobnie największa przygoda w życiu całej
trójki :) Dziewczynka z miejsca zakochuje się w swoim nowym domu i
nie może się doczekać nowego życia. Jej radość życia, mądrość
i niekonwencjonalne podejście do codzienności, podbija serce
Mateusza i powolutku, krok po kroczku, przełamuje rezerwę Maryli.
Ania rośnie jak na drożdżach i wyrasta na inteligentną, młodą
damę, zaliczając po drodze ciąg mniejszych lub większych wpadek.
Ania
z Zielonego Wzgórza bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Jest
napisana w bardzo przystępny, wciągający sposób i jest przede
wszystkim bardzo pozytywną historią. To bardzo fajna lektura dla
tych, którzy potrzebują dawki pozytywnej energii. Wzbudza uśmiech
na twarzy i pomaga oderwać się od czarnych myśli. Teraz nie dziwię się wszystkim tym czytelnikom, którzy wystawili jej pozytywne opinie.
Polecam
każdemu, nie tylko dziewczynkom, ale też całkiem poważnym, nudnym
dorosłym. Niech sobie przypomną, jak wygląda dzieciństwo ;)
Jestem
bardzo ciekawa Waszych opinii. Czy tylko ja nie przepadam za filmową
Anią? Może ktoś pomoże mi zrozumieć, dlaczego broniłam się
przed lekturą rękami i nogami…
Tym
biorę na tapetę książkę mojej ulubionej autorki, Jane Austen.
Bardzo długo jej szukałam i wreszcie dostałam ją w rozsądnej
cenie. Czy było warto?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz