wtorek, 21 marca 2017

Åsne Seierstad – Jeden z nas. Opowieść o Norwegii.





Choć moja fascynacja Skandynawią trwa już jakiś czas, to dopiero niedawno zaczęłam o niej czytać. Moja przygoda z książkami o tej tematyce rozpoczęła się TUTAJ, od ciekawej i optymistycznej książki Katarzyny Molędy. I rozpoczęła się świetnie. Zachciało mi się czytać więcej! Dlatego dziś przybyłam do Was z recenzją kolejnej książki, przybliżającej czytelnikowi trochę kolejny skandynawski kraj - tym razem Norwegię.
Uprzedzam, to lektura tylko dla ludzi o mocnych nerwach.
Ruszajmy więc w kolejną - równie ciekawą, ale już nie tak optymistyczną - książkową podróż.

Jeden z nas to opowieść o sprawcy masakry na wyspie Utøya i jego ofiarach: dwóch siostrach, Irakijkach spod Oslo, które nie mogły się doczekać wyjazdu na letni obóz AUF, młodzieżówki Partii Pracy, i o grupce chłopaków z Tromsø na północy Norwegii. Nie wszyscy wrócili do domów. Autorka szuka odpowiedzi na pytania, które wszyscy sobie zadajemy: jak mogło dojść do tak okrutnej zbrodni?
(źródło opisu: Grupa Wydawnicza Foksal, 2015)

Ten opis, choć skąpy, zawiera sedno tej historii. Jak mówi sama autorka, to w zasadzie miał być tylko artykuł. Miał poruszać gorący temat, liczyła się każda informacja, jaką udało się zdobyć. Ale w lecie 2011 roku, kiedy to wszystko się zaczęło, nikt nie miał jeszcze głowy do takich rzeczy. Ta tragedia zdarzyła się niedawno, wciąż bolała a ludzie wciąż byli w szoku. Ale z czasem, kiedy emocje opadały a zostawała tylko pustka i poczucie krzywdy, niewielki artykuł powoli rozrastał się do godnego uznania tomiszcza, liczącego sobie 521 stron (dość drobną czcionką)…

Åsne Seierstad jest uznaną, doświadczoną dziennikarką i pisarką, co doskonale widać. Jeden z nas jest napisany po mistrzowsku. Autorka powoli, planowo, bez pośpiechu snuje swoją historię, budując przy tym napięcie. Książka składa się z 3 części. W pierwszej poznajemy Andersa Breivika… Wiele osób pewnie teraz powie, że wcale nie marzy o tym, by go poznać. Ja sama aż się do tego paliłam! Kim jest facet, który potrafił z zimną krwią dokonać masowego mordu? Dlaczego to zrobił? Czy naprawdę wierzył w to, że oddaje społęczeństwu przysługę, czy był po prostu tak zaburzony, że sam nie wiedział, co robi?
Co siedzi w głowie takiego człowieka?
Byłam pod dużym wrażeniem skrupulatności autorki. Ta część jest najbardziej rozległa (liczy sobie przeszło 400 stron) i nie skupia się jedynie na samych przygotowaniach do masakry, ale opisuje całe życie sprawcy, od samego dzieciństwa a nawet uwzględnia kontekst rodzinny – dzieciństwo jego matki, relacja panujące w rodzinie itp. Dzięki temu wiemy, kim konkretnie jest Breivik, ale też kim był i jak stał się tym, kim jest.
A kim jest? Jest odrzuconym chłopcem. Mężczyzną, który wychowywał się praktycznie bez ojca, tkwiący w toksycznej relacji z zaburzoną matką. Nie znającym większości swojej rodziny, samotnym człowiekiem, który chciał za wszelką cenę stać się w czymś najlepszym. Próbował wielu rzeczy, ale zawsze porywał się z motyką na słońce. Nawet jeśli początkowo szło mu dobrze, później najczęściej było tylko gorzej. Próbował swoich sił jako grafficiarz, próbował w polityce, w Partii Postępu, dorobił się sporej sumki podrabiając dyplomy, ale i to koniec końców musiał porzucić. Tyle rzeczy mu w życiu nie wychodziło, że zostanie KIMŚ stało się jego obsesją.
Biedactwo, co? Też uważam, że go to nie usprawiedliwia. Mimo to, szczegółowy opis wszystkich tych jego zmagań z samym sobą rzuca pewne światło na późniejsze decyzje Andersa Behringa Breivika...

Ale to nie jest historia jednego bohatera. Autorka przedstawia nam wielu uczestników tego dramatu. Nie tylko tragicznie zmarłe na wyspie Utøya ofiary, ale i ich rodziny. Tak, jak w przypadku Breivika, tak i w przypadku ofiar poznajemy na początku ich rodziny – ich rodziców, pierwsze spotkania, miłosne wyznania, plany na przyszłość… Nie ma tu żadnych przypadkowych historii. Choć początkowo ciężko mi było połapać się kto jest kim i dlaczego w ogóle onim czytam, z czasem wszystko się wyjaśniło i ułożyło w jedną, przerażającą całość.

Wiecie co jest najgorsze w tej książce? Że czytasz o tych wszystkich ludziach, o ich wzlotach i upadkach, a potem zdajesz sobie sprawę, co im się przydarzyło. Mniej więcej do połowy książki czytałam ją jak bardzo wciągający thriller. Potem wpisałam w wyszukiwarce hasło: „wyspa Utøya”…
Nie róbcie tego podczas czytania. Nagle wszystkie te osoby zyskały realne twarze. To już nie była powieść, to był horror. Patrzyłam na zdjęcia w internecie a z tyłu głowy słyszałam fragmenty książki. Urocze dzieciaki z kart książki miały dziury w głowach, odstrzelone dłonie i przebite płuca. Dryfowały w wodzie, desperacko czepiały się skał. Płakały i liczyły minuty do śmierci.
I nawet jeśli dzień wcześniej czułam cień współczucia dla Breivika, teraz nie miałam go za grosz. To jest jedna z tych historii, która budzi w człowieku bestię. Zawsze uważasz się za dobrą osobę a potem nagle uświadamiasz sobie, co mógłbyś zrobić, gdyby zostawiono Cię sam na sam z takim człowiekiem… Albo raczej, co chciałbyś zrobić.

Inne powody do wściekłości? Policja. Nie mieli żadnego planu, ich działania były chaotyczne i bezsensowne, nie przemyślane. Na wyspie szaleniec biegał z karabinem za grupą przerażonych dzieci a oni popełniali błąd za błędem. A tymczasem Breivik tylko czekał na pojawienie się policji! Aż skacze mi ciśnienie, kiedy myślę, że gdyby pojawili się wcześniej, choć kilka osób mogłoby przeżyć! Potem zresztą też się nie popisali. Oczywiście wiem, że Norwegia jest państwem, które z chorobliwą dokładnością dba o przestrzeganie praw człowieka - nawet jeśli właśnie urządził polowanie na nastolatki. Mimo, że to wiem, opis jego zatrzymania i przesłuchań doprowadzał mnie do szału.
Ale najgorsze było to, że Breivik w ogóle miał jakieś wymagania. Nie czuł ani cienia skruchy. Wszystkie swoje działania uważał za słuszne i uzasadnione. Nie przejawiał ani grama empatii, choć oczywiście mówił, jakie to było dla niego ciężkie zadanie… Jedyne współczucie, na jakie było go stać, przejawiał wobec samego siebie…

Czy jest w tej historii jakiś powiew optymizmu? Moim zdaniem nie. Zbyt wiele osób straciło życie, dla wielu kolejnych to wydarzenie było ciosem nie do zniesienia. Poza szczegółowym opisem strzelaniny na wyspie, najbardziej łamiącymi serce fragmentami są te, opowiadające o rodzinach ofiar. O ich oczekiwaniu, dezorientacji, rozpaczy, stopniowo ginącej nadziei. Druga część opowiada o procesie a trzecia o tym, jak żyjący bohaterowie tej książki sobie radzą. Albo raczej jak sobie nie radzą, czemu ciężko się dziwić. O rodzicach których życie nigdy już nie będzie normalne. O sposobie, w jaki potraktowano ich w rok po zdarzeniu. To chyba miała być część wnosząca jakiś promyk nadziei, że z czasem rany się zagoją. Ale nie jest.

Zastanówcie się dwa razy zanim sięgniecie po tę pozycję. Książka ma bardzo dobrą, zasłużoną ocenę na lubimyczytać.pl (znajdziecie ją TUTAJ), ale umieszczone tam opinie są przestrogą. Potwierdzam, że Jeden z nas może doprowadzić do płaczu. Że może pozostawić po sobie skrajne emocje i straszliwe poczucie niesprawiedliwości. To jest książka dla ludzi o mocnych nerwach.
Niemniej jednak jest też kawałkiem porządnej, dziennikarskiej roboty. Chylę czoła wobec autorki.

Skończyłam czytać w dwa dni. Jednak taka ekspresowa podróż przez morze rozpaczy nie jest miłym doświadczeniem. Żeby nie zwariować, musiałam sięgnąć po książkę zupełnie innego typu - optymistyczną.
Ania z Zielonego Wzgórza wydała mi się idealna. Dlatego już niebawem na blogu pojawi się wpis o tej właśnie książce.




Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz