czwartek, 16 marca 2017

Katarzyna Molęda - Szwedzi. Ciepło na Północy.


Za oknem świeci słońce, temperatura nieubłaganie szybuje w górę. Jeszcze tylko chwilka, a wskoczymy w krótkie spodenki i japonki. Jeszcze moment, a zacznie się wiosna!
Czy istnieje dziwniejszy dzień na recenzję książki o mroźnej, złowrogiej Szwecji?
Przełammy kilka sereotypów!

Nie, Szwedzi nie lubują się w okrutnych zbrodniach, choć kochają kryminały. Nie są depresyjnymi ponurakami, ale najszczęśliwszym społeczeństwem w Europie. Nie jedzą śledzi z dżemem, ale cukierki z solą. Uwielbiają świętować, śpiewać i biegać, ogólnie dobrze im się powodzi, choć nie mają w domu pralek.
Autorka przygląda się szwedzkiej równości, ale i szwedzkim bogaczom, uwielbieniu dla prostego życia i natury, ale też snobizmom wykwintnej kuchni. Odwiedza orientalne targowiska i luksusowe butiki. Zagląda do szwedzkich domów, sklepów, nocnych klubów i całkiem wygodnych więzień. Słucha szwedzkich rozmów – bez przerywania i podnoszenia głosu – i karnie czeka w kolejkach, z numerkiem w ręku. Rozmawia ze szczęśliwymi staruszkami i użala się nad dziećmi biegającymi bez szalików.
źródło opisu: http://www.czarnaowca.pl

Szwedzi. Ciepło na północy zauroczyło mnie z dwóch powodów: po pierwsze, posiada cudowną okładkę. Tak, mówcie sobie co chcecie o rudych na okładkach, ja totalnie się w niej zakochałam! Większość z nas jest wzrokowcami i chcąc, nie chcąc swoje pierwsze wrażenie opieramy na tym, co widzimy. Moje pierwsze wrażenie skłoniło mnie do zakupu ;)  Po drugie, sama tematyka jest ciekawa. Przyznam, że dość niedawno zainteresowałam się północą Europy i na temat Szwecji wiedziałam… hmm… NIC. Miałam jakieś mgliste skojarzenia z reniferami i pięknymi blondynkami, ale to tyle. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam książkę Katarzyny Molędy, musiałam ją mieć.

Autorka jest skandynawistką, dziennikarką, była Konsulem RP w Sztokholmie. Studiuje w Szwecji (chyba wciąż, przynajmniej tak głosi opis na okładce, a wydanie jest nowe, więc pewnie by je zmienili, gdyby było to nieaktualne) socjologię. Mieszka tam już jakiś czas, obracała się w różnych kręgach, więc spokojnie można chyba uznać, że wie co mówi i ma dużo większą wiedzę niż przeciętny Polak. A już na pewno niż ja. Nie mam wystarczającej wiedzy, żeby cokolwiek podważać, dlatego biorę każde jej słowo za dobrą monetę.

Książka liczy sobie 352 strony i jest cudownie wydana. Twarda oprawa, biały papier, a w środku kolorowe zdjęcia. W zasadzie gdybym miała się do czegokolwiek przyczepić, to właśnie do nich. Niestety nie są one zbyt szczęśliwie umieszczone, często są one rozlokowane na dwóch stronach, przez co nie są widoczne w całości (co jest widoczne w środkowej części zdjęcia? Na prawdę nie raz ciężko zgadnąć. A szkoda, bo zdjęcia to mocna strona książki). Nie mam zastrzeżeń do zdjęć zajmujących pojedyncze strony – te są widoczne doskonale i opisane tak, że stają się idealnym uzupełnieniem tekstu.

Co mnie ujęło w tej pozycji? Bardzo fajna narracja. Pani Katarzyna nie chciała chyba zrobić z tego książki naukowej, ani nawet przewodnika turystycznego. Książka jest napisana z humorem i bardzo ciekawie podkreśla różnice kulturowe między Polską a Szwecją. Trochę na zasadzie opowieści przyjaciółki, która właśnie wróciła ze Szwecji i opowiada Ci, co ją tam zaskoczyło. A zaskoczyć może wiele. Bo Szwedzi to bardzo… kreatywny naród. Przekonuje mnie o tym już 17 strona, gdzie jest mowa o Pośrednictwie Sprawiedliwości. O co w tym chodzi?
Pewna Szwedka, Lina Thomsgård postanowiła ułatwić życie ludziom, poszukującym „kogoś kompetentnego”. Organizacja pomaga uczelniom, urzędom i firmom w znalezieniu takich osób (jak pisze autorka: które „niekoniecznie są białymi mężczyznami w średnim wieku”). Organizacja pomaga w wyszukiwaniu osób, które z racji płci, niepełnosprawności czy innych cech, mają mniejsze szanse na wykorzystanie swojego potencjału. Ale czasem szukają również mężczyzn. Pomagają obsadzać ich w miejscach, w których nie ma ich zbyt wielu – np. w przedszkolach. Założycielka wie, że szukając ekspertów, zazwyczaj idzie się na łatwiznę – jeśli branża jest uważana za typowo męską, nie szuka się kobiet, bo ciężej do nich dotrzeć. I Pośrednictwo jest odpowiedzią na takie właśnie podejście.

Co jeszcze urzekło mnie w opowieści pani Katarzyny? Strona 36. Możemy tu przeczytać: Szwedzi – widać to we wszystkich badaniach – bardzo cenią wiedzę, dużo mniej natomiast liczy się dla nich formalne wykształcenie. To chyba powoli się u nas zmienia, ale mam wrażenie, że na temat edukacji Polacy mają dwa zdania:
  1. Studia, trzeba mieć studia, że by cokolwiek znaczyć!
  2. Po co mi studia? I tak nie znajdę pracy w swoim zawodzie.
Moi rodzice są przedstawicielami pierwszej grupy. Całe życie słyszałam od mamy, że muszę skończyć studia, bo tylko wtedy będzie mi łatwiej w życiu. Ale czy na pewno? Jak widać na przykładzie Szwedów, można sobie bez nich doskonale radzić. Mimo iż, faktycznie poszłam na studia i już je powoli kończę, nie jestem z nich zadowolona i nie mam wrażenia, że posiadłam wszelką wiedzę potrzebną mi w przyszłości. Myślę, że Szwedzi mają pod tym względem dużo zdrowsze podejście, bo w końcu liczy się to, co faktycznie umiem, a nie to, co POWINNAM umieć po studiach. Jest dla mnie jasne, że mając w czymś doświadczenie, poradzę sobie dużo lepiej niż mając jedynie mgliste pojęcie o tym, co mniej więcej powinnam umieć. Czy to nie jest logiczne? I czy nie było by cudownie robić to, co umiemy, nie musieć się martwić o brak tego czy innego papierka? Autorka wspomniała tu na przykład o premierze, który jest z zawodu spawaczem. Rozumiecie? SPAWACZEM… W naszych realiach krytycy nie dali by mu żyć. Mamy na to zresztą przykład w naszej polityce. Może nie spawacza, ale elektryka, który dla niektórych zawsze pozostanie elektrykiem, nie prezydentem.

Ale dość już o polityce. Po moich zachwytach, pora na podszyty lekką zgrozą przykład Szweckiej transparentności i zaufania. Strona 48. Autorka wspomina, jak pewnego razu jej koleżanka uświadomiła jej, że wszelkie jej dane, które w Polsce są ściśle tajne i chroni je ochrona danych osobowych, można od ręki znaleźć w internecie. Adres, data urodzenia, numer telefonu, stan cywilny. A nawet – uwaga – zeznania podatkowe. Dla nas nie do pomyślenia, dla nich – normalka. Z jednej strony to duże ułatwienie. Papierologia w Szwecji chyba nie istnieje a jeśli w ogóle, to na pewno nie na taką skalę jak u nas. Ale z drugiej strony, Szwecja jest rajem telemarketerów…

Ok, przejdę do tego, co mnie najbardziej urzekło - „mieszkaniowe powieści”. Czy wiecie, że w Szwecji mało które mieszkanie jest wyposażone w pralkę? Nie? No, to już wiecie. Tam robi się pranie we wspólnej pralni. Zachwyca mnie ten pomysł. Z jednej strony jest to świetny sposób na poznanie sąsiadów (przyznaję, dla odludków i osób nieśmiałych może to być stresujące, ale może wyszło by im to na dobre?), ale z drugiej kolejne pole walki. Bo wyobraźcie sobie, że trzeba zaklepywać sobie terminy prania. I przestrzegać ich, co do minutki, inaczej przepadają. A spróbujcie komuś zająć jego pralkę…
Co jeszcze? Skarpety. Przychodzisz w odwiedziny i od razu zdejmujesz buty. Z resztą nie tylko w domu, bo i w poczekalniach tak bywa. A skarpety prezentują się różnie. Jeden z moich ulubionych cytatów mówi wiele o stosunku Szwedów do takiej trywialnej kwestii: „Szwedom nigdy nie jest zimno w stopy, kapcie noszą starsi, większość młodych i średnio młodych biega boso lub w skarpetkach (…). Przy czym Szwedzi mają jakieś przedziwne upodobanie do dziurawych skarpet i rajstop.”. Dalej czytamy o tym, że niezależnie od pozycji społecznej i elegancji noszącego, palec czy pięta na widoku, to norma: „kiedyś spotkałam na jodze kobietę, której skarpetki miały więcej dziur niż wełny, raczej jak resztki siatki rybackiej”. <3 Urocze, choć nas, Polaków, może to troszkę razić i wyglądać jak zwykłe niechlujstwo.

O czym jeszcze przeczytamy w tej cudownej książce? O słonych cukierkach, przeciwdziałaniu stereotypom płci w przedszkolach, o parkingach (czy też ich braku), osobach transgender, zwolnieniach lekarskich (które troszkę się różnią od tych, które znamy) i problemach z zakupem alkoholu. Dowiemy się też czym jest fika, policja dialogu, przekleństwa liczbowe i jak należy jeść szwedzki specjał – kiszonego śledzia.
Roi się tu zarówno od ciekawostek, jak i od zwykłych porównań obu kultur. Dzięki temu możemy łatwiej zrozumieć jakim narodem są ci nasi sąsiedzi zza Bałtyku i jak to w ogóle się dzieje, że są jacy są.


Absolutnie polecam wszystkim, którzy chcieliby poszerzyć swoją wiedzę albo zastanawiają się nad wyjazdem do tego kraju. Kompendium wiedzy, które zdecydowanie warto mieć na półce.

A ponieważ tak fajnie zaczęła się moja przygoda ze Skandynawią, w kolejce do zrecenzowania czeka już kolejna książka, tym razem o Norwegii. I tak, wiem, że to  już nie będzie równie optymistyczna historia...



Kto czytał? Koniecznie podzielcie się opiniami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz