poniedziałek, 13 marca 2017

Marek Orzechowski - Mój sąsiad islamista


To miał być wpis o zupełnie innej książce. Tą miałam w planach, ale niesprecyzowanych. Leżała sobie na kupce od kilku miesięcy i czekała, czekała, czekała... Zignorować spojrzenie tych oczu z okładki nie jest wcale takie łatwe, ale udawało się. W końcu pękłam, bo ni z gruszki, ni z pietruszki, po prostu poczułam, że chcę ją przeczytać. Nie za tydzień, nie za dwa lata, nie jak sobie przypomnę - teraz. 
No i przeczytałam.

Burki, hidżab, halal, szahid, samobójcze zamachy, masakry, honorowy mord, egzekucje, obcinanie głów... Polacy znali dotychczas zjawiska związane z islamem i przede wszystkim islamski terror głównie z medialnych doniesień. 

Nie brali udziału w konfrontacji bojowników Allaha z Zachodem. Było jednak tylko kwestią czasu, kiedy i oni staną się jego ofiarami. I to niekoniecznie u siebie w domu. Wystarczy, że podróżują, jak do Tunezji. Terroryści sami wybierają miejsca ataków i swoje ofiary. Im zamach bardziej przypadkowy, bardziej spektakularny, tym groźniejszy, tym dotkliwszy. Tym większy strach, tym większy paraliż. Islamski terror w imię Allaha może uderzyć wszędzie, w pociągu, na przystanku, w kawiarni, w muzeum. Dlatego tak trudno się przed nim bronić. Dlatego, tak wiele zależy od naszej postawy. To najpoważniejsze dziś wyzwanie dla zachodniej cywilizacji, jeżeli chce przeżyć. 
Nowa książka Marka Orzechowskiego, mieszkającego w Brukseli dziennikarza, publicysty, pisarza, autora między innymi "Holandii. Presja depresji" oraz "Belgijskiej melancholii" opowiada o groźnych zjawiskach, które potwierdzają sukces islamistów w zachodniej Europie: od krwawych zamachów po spory o miejsce na basenie kąpielowym. Najważniejsze pytanie - czy możemy z islamem przegrać - znajduje na kartach jego książki dramatyczną odpowiedź: my już przegraliśmy.

(źródło opisu: http://muza.com.pl/literatura-faktu-i-reportaz/205...(?))

Islam, terroryzm, uchodźcy – wyszukajcie sobie te hasła w googlach a dostaniecie miliony stron. Z resztą dajcie spokój, nie musicie, bo i tak – czy tego chcemy, czy nie – prawie co dzień jesteśmy bombardowani informacjami na ten temat. Często wręcz są to informacje naciągane – na siłę podkreśla się rolę Muzułmanów czy Islamu w zdarzeniach, by przyciągnąć więcej czytelników. To zdecydowanie tematy na czasie, hasła, które przyciągają uwagę i budzą ogromne emocje. Z jednej strony mamy ich zdecydowanych przeciwników – tych, którzy chcieliby zapakować wszystkich Muzułmanów na łódkę i wyprawić w morze najbliższym statkiem. Z drugiej strony mamy tych bardziej tolerancyjnych, tych, którzy na każdym kroku deklarują chęć pomocy i solidarność, którzy oburzają się na każdą wzmiankę o jakichkolwiek przejawach dyskryminacji. Ta grupa jest tolerancyjna i ustępliwa, ma na względzie nie tylko dobro Muzułmanów ( w tym oczywiście uchodźców), ale też szeroko pojęte dobro ogółu.
Są też ci pośrodku – ani za, ani przeciw. Nie znajdziecie tu ani tych, którzy palą budki z kebabem, ani tych przyjmujących pod własny dach ubogie muzułmańskie rodziny. Oni po prostu mają dystans. Mają swoje zdanie, ale niekoniecznie krzyczą o nim najgłośniej. Po prostu stoją z boku. I obserwują.
Mam wrażenie, że ta trzecia grupa ma szansę wyciągnąć najtrafniejsze wnioski. Bo nie zaślepia jej ani umiłowanie wielokulturowości, ani nienawiść, ani bezgraniczna tolerancja, ani uprzedzenia i stereotypy. A do której grupy należy Marek Orzechowski?

Książka składa się z 12 rozdziałów, a w każdym uwypuklona jest sytuacja w jednym, konkretnym państwie. Są oczywiście nawiązania do analogicznych zjawisk w innych miejscach Europy, dla zachowania porządku, ale też dla podkreślenia skali problemu. Na końcu książki znajdziemy również mały słowniczek, zawierający podstawowe słownictwo używane w Islamie. Jak pisze autor, może nie jest konieczne, aby od razu się ich uczyć, ale warto wiedzieć co oznaczają. Są te całkiem przydatne podczas lektury.  
Z kolejnych rozdziałów dowiemy się między innymi ile procent populacji danych krajów stanowią Muzułmanie, jaki jest ich stosunek do krajów, w których się osiedlili, do panujących tam zwyczajów, sądownictwa, jak obchodzą się z kobietami, z Żydami, jakie postawy przyjmują Europejczycy wobec nagannych zachowań. Generalnie są to rzeczy, które da się wyszukać w internecie, oczywiście, ale o jednych mówi się chętniej, o innych mniej a w zasadzie są też tematy, których nikt nie chce poruszać, bo są bolesne i wymagałyby zdecydowanej reakcji (co często nie wchodzi w grę).
Pierwszy rozdział nosi złowrogi tytuł: To już jest wojna. Autor zaczyna swoją opowieść od tragicznych wydarzeń trzynastego listopada 2015 roku, kiedy to doszło do skoordynowanych zamachów terrorystycznych w Paryżu. Na pewno wszyscy to pamiętamy. Niejeden z nas uczcił tego dnia (w następnych także) pamięć ofiar. Facebook mienił się trzema kolorami – barwami narodowymi Francji. Ludzie modlili się (a nawet jeśli tego nie robili, to pisali, że to robią) za zmarłych a na tablicach zaroiło się od zdjęć przedstawiających wieżę Eiffla – najbardziej jednoznaczny symbol. W tej podniosłej, ponurej atmosferze żałoby, Europejczycy - jak chyba nigdy dotąd – zaczęli się bać. A tuż za strachem czaiła się nienawiść, która zresztą znalazła teraz ujście.
Sam autor nie boi się skomentować tego wydarzenia: Europie wypowiedziana została wojna. Zaraz potem dodaje o jaką wojnę chodzi – jest to wojna religijna.
Ludzkość nie zna straszniejszych wojen niż te na tle religijnym. Wszystkie inne łatwo jest zakończyć – kiedy walczysz o pieniądze, władzę, ziemię, wystarczy, że ją sobie odbijesz. Dostajesz to, o co walczyłeś i po sprawie. Przegrany liże rany, Ty święcisz triumfy. A w wojnie religijnej? Orzechowski już na 7 stronie swojej książki zapisał to, co sama myślę: W wojnie tej – nie jest to nasz wybór – po obu stronach frontu stoi Bóg. (…) Walka pod jego sztandarami pozwala na wszystko, uwalnia od wszystkich hamulców.
Dalej autor stwierdza rzecz niby oczywistą, ale przez wielu bagatelizowaną. Mianowicie, że człowiek walczący w imię Boga się nie zawaha. A walczący w innej sprawie mógłby. To całkiem logiczne. Walcząc w takiej sprawie masz świadomość, że robisz to, czego chce twój Bóg, więc wszystkie chwyty dozwolone – TY jesteś czysty.
Kawałek dalej autor mówi nam też jaki jest charakter tej wojny. Wojna kojarzy nam się raczej identycznie – czołgi, bomby, karabiny, setki żołnierzy, głód, śmierć, cierpienie. Ta wojna wygląda trochę inaczej. Od czasu do czasu faktycznie następuje moment, w którym większość z tych czynników bierze udział, ale na co dzień żyjemy w uśpieniu. Nie zdajemy sobie sprawy z bliskości niebezpieczeństwa. Islamiści nie wydają nam się groźni, ponieważ mieszkają tuż obok, codziennie ich widujemy, kupują w tych samych sklepach a ich dzieci chodzą do tej samej szkoły, co nasze. Ci ludzie bardzo, bardzo mocno wtapiają się w naszą codzienność, aż pewnego, mrocznego dnia – po prostu atakują. Mają nad nami tę przewagę, że oni nam nie ufają. My – oczywiście.
Szczególnie jest to widoczne w Niemczech, gdzie poprawność polityczna osiągnęła chyba apogeum. Autor oczywiści wspomniał o tym (na stronie 13), tłumacząc nieco jak do tego doszło: Niemiecka kultura otwartości, wyrosła z brutalnych doświadczeń ostatniej wojny. To kolejny punkt, w którym się zgadzamy. Niemcy – żyjący z piętnem faszyzmu – tak bardzo starają się teraz zrekompensować światu swoje winy i udowodnić, że tamte czasy dawno minęły, że popadają przy tym w przesadę. Ze skrajności, w skrajność – od obozów koncentracyjnych, do polityki pomocy i bezkresnej tolerancji.
Wiele krajów wpadło w podobną pułapkę. Zapowiedziany w opisie spór o miejsce na basenie jest tego świetnym przykładem, nie jedynym. Ale o tym za chwilę.
Książka pełna jest faktów. Nie są to rzeczy, o których usłyszycie w wiadomościach. To takie ciekawostki, które pozwalają lepiej wczuć się w sytuację w krajach leżących „bardziej na zachód” niż Polska – mniej konserwatywnych, bardziej otwartych i postępowych. W tym kontekście, wbrew pozorom, nie krytykuję tu Polski. Do czego doprowadza takie tolerancyjne nastawienie? Do ograniczeń. Paradoksalnie, walcząc o prawo do równości każdego obywatela, wiele narodów poniosło sromotną porażkę. Jak? Przykład z kąpieliskami dosadnie to pokazuje. Muzułmanki korzystające z basenów czuły się urażone swobodą, z jaką Europejki obnażają tam ciała. Nikt oczywiście nie miał takiej intencji, ale wyszło jak wyszło. Jak zaradzono problemowi? Podzielono kąpielisko na pół. Tak, aby Muzułmanki nie musiały gorszyć się roznegliżowanymi kobietami pływającymi w tej samej wodzie. Ale i to nie pomogło. Wciąż pozostawały strefy, w których przedstawicielki obu grup mogły się na siebie natknąć. Nie pozostawało więc nic innego, jak wprowadzić godziny, w których Muzułmanki i Europejki mogą korzystać z basenu…
Na pewno godną podziwu jest elastyczność Europejek. W końcu zależy im na tym, aby pozostali użytkownicy basenu również czuli się na nim komfortowo! Ale czy nie sytuacja nie doprowadziła do pewnego paradoksu? Z potrzeby równości jednej grupy, ograniczono innej możliwości. Czy to nie wygląda, no nie wiem, trochę jak dyskryminacja?
Innym faktem, nieco już bardziej niepokojącym jest ustanowienie sądu, orzekającego na zasadach szariatu, funkcjonującego równolegle z obowiązującym w państwie sądownictwem. Ma to miejsce w Antwerpii, w Belgii. Co więcej, jego twórcy mają w planach zastąpienie takim właśnie sądownictwem, sądownictwa świeckiego. Słyszeliście o tym? JA muszę przyznać, że nie. Tym bardziej byłam zszokowana, że Belgia na to pozwala. 
To tylko dwa spośród przykładów opisanych w książce. Wszystkie niezwykle mnie zaciekawiły i poruszyły. Autor w bardzo ciekawy sposób przeplata takie ciekawe, obrazowe fakty, z dość szczegółową charakterystyką społeczeństw, w których mają miejsce. Bardzo cenne są rysy historyczne, które pozwalają nam wczuć się w ich sposób myślenia, odkryć, kim właściwie są ci opisywani w książce Belgowie, Francuzi,... Niby ich znamy, mamy z nimi styczność, czytamy o nich i oglądamy o nich filmy, ale co wiemy o ich mentalności? Okazało się, że ja wiem niewiele. I dużo łatwiej było mi ich zrozumieć, mając w pamięci kawałek historii, która ich ukształtowała. To bardzo ludzkie a przy tym zdroworozsądkowe podejście do tematu.
Orzechowski bezwzględnie podkreśla nasze słabości. A robi to w tak prosty sposób, wcale nie piętnując nas przy tym, że jego niemy wyrzut boli jeszcze bardziej. Jedną z takich kwestii porusza na samym początku książki. Na stronie 10 pisze o miejscach, w których terroryzm odcisnął swoje krwawe piętno. Wspomina o zestrzeleniu rosyjskiego samolotu, o zamachach w Brukseli, czy Madrycie, ale pisze też o rzeziach w innych, dalszych miejscach – w Egipcie, Syrii, Turcji. Dopiero tu dodaje, że te zamachy nie były dla nas tak dotkliwe. Dlaczego? Bo odległe. I prawdą jest, że słysząc o tym, co dzieje się poza Europą, wzdychamy ciężko i mówimy sobie „Co się dzieje z tym światem?”, ale nikt z nas nie ustawia specjalnego statusu na Facebooku, a większość nawet nie myśli o tym zbyt wiele. Bo to zdarzyło się daleko. Bo nie miało na nas wpływu. Bo nie mieliśmy tam nikogo bliskiego.
Nie chodzi mi wcale o potępienie. Daleka jestem od krytykowania innych, skoro sama bezwiednie zachowuję się podobnie. Chodzi o ten mechanizm. Im jakaś tragedia jest nam bliższa, tym więcej emocji budzi. Jeśli ktoś ginie po drugiej stronie globu, zazwyczaj wzdychamy i przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Tacy już jesteśmy…
Nie gniewaj się na mnie, Czytelniku, za takie uogólnianie. Bardzo się staram tego nie robić, zawsze zakładam, że ile ludzi – tyle postaw. I tym razem jest tak samo. Moje początkowe pogrupowanie ludzi na 3 grupy również nie było szufladkowaniem. Ludzie bywają jednak do siebie podobni, miewają podobne odczucia i zachowania. Stąd moje wnioski.
Marek Orzechowski również nie szufladkuje i nie uogólnia. Przedstawia jednak suche fakty, które nie wszystkim mogą się spodobać. Jedynym, co trochę mnie zirytowało podczas lektury, był sposób, w jaki autor porównał islamskich fundamentalistów do fundamentalistów religijnych w ogóle. Przyznam się szczerze, że jeśli chodzi o Kościół Katolicki, bywam naprawdę bardzo krytyczna. Ale równie krytycznie podchodzę do wszystkich ludzi, którzy bawią się w Boga i uważają, że mają prawo osądzać innych, ponieważ wiedzą, co podoba się Bogu, a co nie. W pełni zgadzam się z tezą, że niezależnie od wyznania, fundamentalizm religijny opiera się na silnej wierze i w przypadku fundamentalistów z różnych wyznań istnieje wiele analogii. Nie podoba mi się jednak wydźwięk dwóch, kluczowych zdań: Ale jest jedna różnica, i to zasadnicza. Chrześcijanie nie tworzą komórek czy grup terrorystycznych, nie podkładają bomb w imieniu Jezusa, nie wysadzają się w powietrze (…).
Owszem. Ale cóż z tego? Dla mnie to brzmi jak rozgrzeszanie fundamentalistów chrześcijańskich. Jakby autor mówił: Tak, oni są podobni do Islamistów, ale ponieważ nie przygotowują zamachów, są w porządku. Takie skrajności zawsze są szkodliwe na swój sposób. Nie można powiedzieć, że wszystko jest w porządku, tylko dlatego, że nie wysadzają ludzi w powietrze. Nie mordują? To chyba jest pewien standard? Większość z nas odróżnia dobro od zła i postrzega morderstwo jako kwintesencję tego drugiego. Nie mordujemy nie dlatego, że jesteśmy w czymś lepsi, tylko dlatego, że sam mord jest czymś nieskończenie złym.
Oczywiście rozumiem, że ten przykład był potrzebny, dla porównania dwóch, skrajnie różnych doktryn religijnych. Dlatego nie mam zamiaru za bardzo się oburzać (na autora? Gdzieżbym śmiała!). Był to jednak jedyny moment podczas całej lektury, kiedy przestałam zgodnie kiwać główką i poczułam irytacją. Poza tym książka bardzo mnie wciągnęła. Wzbogaciła mnie o wiedzę, za sprawą której ciężej jest w nocy zasnąć, ale bardzo lubię takie zdroworozsądkowe podejście do sprawy. Przy okazji złapałam się na tym, że wszechobecna poprawność polityczna odbija mi się lekką czkawką.
Czy tylko ja tak mam?

Podsumowując, pragnę gorąco polecić tą pozycję wszystkim tym, których interesuje tematyka Islamu i Muzułmanów, ponieważ książka naprawdę sporo tłumaczy szaremu czytelnikowi. Znajdą w niej również coś dla siebie socjologowie -hobbyści i wszyscy ci, którzy zastanawiają się nad emigracją na zachód Europy. Pomijając zarobki, można się po niej poważnie zastanowić czy warto.

A Wy czytaliście jakąś książkę pana Orzechowskiego? Ja na pewno nie poprzestanę na tej jednej. Koniecznie podzielcie się swoją opinią :)

Tym czasem Dziewczęta i kobiety wypadły z kolejki (po raz kolejny). W kolejce do zrecenzowania czeka już książka Katarzyny Molędy Szwedzi. Ciepło na północy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz