To
miał być wpis o zupełnie innej książce. Tą miałam w planach,
ale niesprecyzowanych. Leżała sobie na kupce od kilku miesięcy i
czekała, czekała, czekała... Zignorować spojrzenie tych oczu z
okładki nie jest wcale takie łatwe, ale udawało się. W końcu
pękłam, bo ni z gruszki, ni z pietruszki, po prostu poczułam, że
chcę ją przeczytać. Nie za tydzień, nie za dwa lata, nie jak
sobie przypomnę - teraz.
No
i przeczytałam.
Burki,
hidżab, halal, szahid, samobójcze zamachy, masakry, honorowy mord,
egzekucje, obcinanie głów... Polacy znali dotychczas zjawiska
związane z islamem i przede wszystkim islamski terror głównie z
medialnych doniesień.
Nie
brali udziału w konfrontacji bojowników Allaha z Zachodem. Było
jednak tylko kwestią czasu, kiedy i oni staną się jego ofiarami. I
to niekoniecznie u siebie w domu. Wystarczy, że podróżują, jak do
Tunezji. Terroryści sami wybierają miejsca ataków i swoje ofiary.
Im zamach bardziej przypadkowy, bardziej spektakularny, tym
groźniejszy, tym dotkliwszy. Tym większy strach, tym większy
paraliż. Islamski terror w imię Allaha może uderzyć wszędzie, w
pociągu, na przystanku, w kawiarni, w muzeum. Dlatego tak trudno się
przed nim bronić. Dlatego, tak wiele zależy od naszej postawy. To
najpoważniejsze dziś wyzwanie dla zachodniej cywilizacji, jeżeli
chce przeżyć.
Nowa
książka Marka Orzechowskiego, mieszkającego w Brukseli
dziennikarza, publicysty, pisarza, autora między innymi "Holandii.
Presja depresji" oraz "Belgijskiej melancholii"
opowiada o groźnych zjawiskach, które potwierdzają sukces
islamistów w zachodniej Europie: od krwawych zamachów po spory o
miejsce na basenie kąpielowym. Najważniejsze pytanie - czy możemy
z islamem przegrać - znajduje na kartach jego książki dramatyczną
odpowiedź: my już przegraliśmy.
Islam,
terroryzm, uchodźcy – wyszukajcie sobie te hasła w googlach a
dostaniecie miliony stron. Z resztą dajcie spokój, nie musicie, bo
i tak – czy tego chcemy, czy nie – prawie co dzień jesteśmy
bombardowani informacjami na ten temat. Często wręcz są to
informacje naciągane – na siłę podkreśla się rolę Muzułmanów
czy Islamu w zdarzeniach, by przyciągnąć więcej czytelników. To
zdecydowanie tematy na czasie, hasła, które przyciągają uwagę i
budzą ogromne emocje. Z jednej strony mamy ich zdecydowanych
przeciwników – tych, którzy chcieliby zapakować wszystkich
Muzułmanów na łódkę i wyprawić w morze najbliższym statkiem. Z
drugiej strony mamy tych bardziej tolerancyjnych, tych, którzy na
każdym kroku deklarują chęć pomocy i solidarność, którzy
oburzają się na każdą wzmiankę o jakichkolwiek przejawach
dyskryminacji. Ta grupa jest tolerancyjna i ustępliwa, ma na
względzie nie tylko dobro Muzułmanów ( w tym oczywiście
uchodźców), ale też szeroko pojęte dobro ogółu.
Są
też ci pośrodku – ani za, ani przeciw. Nie znajdziecie tu ani
tych, którzy palą budki z kebabem, ani tych przyjmujących pod
własny dach ubogie muzułmańskie rodziny. Oni po prostu mają
dystans. Mają swoje zdanie, ale niekoniecznie krzyczą o nim
najgłośniej. Po prostu stoją z boku. I obserwują.
Mam
wrażenie, że ta trzecia grupa ma szansę wyciągnąć
najtrafniejsze wnioski. Bo nie zaślepia jej ani umiłowanie
wielokulturowości, ani nienawiść, ani bezgraniczna tolerancja,
ani uprzedzenia i stereotypy. A do której grupy należy Marek
Orzechowski?
Książka
składa się z 12 rozdziałów, a w każdym uwypuklona jest sytuacja
w jednym, konkretnym państwie. Są oczywiście nawiązania do
analogicznych zjawisk w innych miejscach Europy, dla zachowania
porządku, ale też dla podkreślenia skali problemu. Na końcu
książki znajdziemy również mały słowniczek, zawierający
podstawowe słownictwo używane w Islamie. Jak pisze autor, może nie
jest konieczne, aby od razu się ich uczyć, ale warto wiedzieć co
oznaczają. Są te całkiem przydatne podczas lektury.
Z kolejnych rozdziałów dowiemy się między innymi ile procent populacji danych krajów stanowią Muzułmanie, jaki jest ich stosunek do krajów, w których się osiedlili, do panujących tam zwyczajów, sądownictwa, jak obchodzą się z kobietami, z Żydami, jakie postawy przyjmują Europejczycy wobec nagannych zachowań. Generalnie są to rzeczy, które da się wyszukać w internecie, oczywiście, ale o jednych mówi się chętniej, o innych mniej a w zasadzie są też tematy, których nikt nie chce poruszać, bo są bolesne i wymagałyby zdecydowanej reakcji (co często nie wchodzi w grę).
Pierwszy
rozdział nosi złowrogi tytuł: To już jest wojna. Autor zaczyna
swoją opowieść od tragicznych wydarzeń trzynastego listopada 2015
roku, kiedy to doszło do skoordynowanych zamachów terrorystycznych
w Paryżu. Na pewno wszyscy to pamiętamy. Niejeden z nas uczcił
tego dnia (w następnych także) pamięć ofiar. Facebook mienił się
trzema kolorami – barwami narodowymi Francji. Ludzie modlili się
(a nawet jeśli tego nie robili, to pisali, że to robią) za
zmarłych a na tablicach zaroiło się od zdjęć przedstawiających
wieżę Eiffla – najbardziej jednoznaczny symbol. W tej podniosłej,
ponurej atmosferze żałoby, Europejczycy - jak chyba nigdy dotąd –
zaczęli się bać. A tuż za strachem czaiła się nienawiść,
która zresztą znalazła teraz ujście.
Sam
autor nie boi się skomentować tego wydarzenia: Europie
wypowiedziana została wojna. Zaraz potem dodaje o jaką wojnę
chodzi – jest to wojna religijna.
Ludzkość
nie zna straszniejszych wojen niż te na tle religijnym. Wszystkie
inne łatwo jest zakończyć – kiedy walczysz o pieniądze, władzę,
ziemię, wystarczy, że ją sobie odbijesz. Dostajesz to, o co
walczyłeś i po sprawie. Przegrany liże rany, Ty święcisz
triumfy. A w wojnie religijnej? Orzechowski już na 7 stronie swojej
książki zapisał to, co sama myślę: W wojnie tej – nie jest to
nasz wybór – po obu stronach frontu stoi Bóg. (…) Walka pod
jego sztandarami pozwala na wszystko, uwalnia od wszystkich hamulców.
Dalej
autor stwierdza rzecz niby oczywistą, ale przez wielu
bagatelizowaną. Mianowicie, że człowiek walczący w imię Boga się
nie zawaha. A walczący w innej sprawie mógłby. To całkiem
logiczne. Walcząc w takiej sprawie masz świadomość, że robisz
to, czego chce twój Bóg, więc wszystkie chwyty dozwolone – TY
jesteś czysty.
Kawałek
dalej autor mówi nam też jaki jest charakter tej wojny. Wojna
kojarzy nam się raczej identycznie – czołgi, bomby, karabiny,
setki żołnierzy, głód, śmierć, cierpienie. Ta wojna wygląda
trochę inaczej. Od czasu do czasu faktycznie następuje moment, w
którym większość z tych czynników bierze udział, ale na co
dzień żyjemy w uśpieniu. Nie zdajemy sobie sprawy z bliskości
niebezpieczeństwa. Islamiści nie wydają nam się groźni, ponieważ
mieszkają tuż obok, codziennie ich widujemy, kupują w tych samych
sklepach a ich dzieci chodzą do tej samej szkoły, co nasze. Ci
ludzie bardzo, bardzo mocno wtapiają się w naszą codzienność, aż
pewnego, mrocznego dnia – po prostu atakują. Mają nad nami tę
przewagę, że oni nam nie ufają. My – oczywiście.
Szczególnie
jest to widoczne w Niemczech, gdzie poprawność polityczna osiągnęła
chyba apogeum. Autor oczywiści wspomniał o tym (na stronie 13),
tłumacząc nieco jak do tego doszło: Niemiecka kultura otwartości,
wyrosła z brutalnych doświadczeń ostatniej wojny. To kolejny
punkt, w którym się zgadzamy. Niemcy – żyjący z piętnem
faszyzmu – tak bardzo starają się teraz zrekompensować światu
swoje winy i udowodnić, że tamte czasy dawno minęły, że popadają
przy tym w przesadę. Ze skrajności, w skrajność – od obozów
koncentracyjnych, do polityki pomocy i bezkresnej tolerancji.
Wiele
krajów wpadło w podobną pułapkę. Zapowiedziany w opisie spór o
miejsce na basenie jest tego świetnym przykładem, nie jedynym. Ale
o tym za chwilę.
Książka
pełna jest faktów. Nie są to rzeczy, o których usłyszycie w
wiadomościach. To takie ciekawostki, które pozwalają lepiej wczuć
się w sytuację w krajach leżących „bardziej na zachód” niż
Polska – mniej konserwatywnych, bardziej otwartych i postępowych.
W tym kontekście, wbrew pozorom, nie krytykuję tu Polski. Do czego
doprowadza takie tolerancyjne nastawienie? Do ograniczeń.
Paradoksalnie, walcząc o prawo do równości każdego obywatela,
wiele narodów poniosło sromotną porażkę. Jak? Przykład z
kąpieliskami dosadnie to pokazuje. Muzułmanki korzystające z
basenów czuły się urażone swobodą, z jaką Europejki obnażają
tam ciała. Nikt oczywiście nie miał takiej intencji, ale wyszło
jak wyszło. Jak zaradzono problemowi? Podzielono kąpielisko na pół.
Tak, aby Muzułmanki nie musiały gorszyć się roznegliżowanymi
kobietami pływającymi w tej samej wodzie. Ale i to nie pomogło.
Wciąż pozostawały strefy, w których przedstawicielki obu grup
mogły się na siebie natknąć. Nie pozostawało więc nic innego,
jak wprowadzić godziny, w których Muzułmanki i Europejki mogą
korzystać z basenu…
Na
pewno godną podziwu jest elastyczność Europejek. W końcu zależy
im na tym, aby pozostali użytkownicy basenu również czuli się na
nim komfortowo! Ale czy nie sytuacja nie doprowadziła do pewnego
paradoksu? Z potrzeby równości jednej grupy, ograniczono innej
możliwości. Czy to nie wygląda, no nie wiem, trochę jak
dyskryminacja?
Innym
faktem, nieco już bardziej niepokojącym jest ustanowienie sądu,
orzekającego na zasadach szariatu, funkcjonującego równolegle z
obowiązującym w państwie sądownictwem. Ma to miejsce w Antwerpii,
w Belgii. Co więcej, jego twórcy mają w planach zastąpienie takim
właśnie sądownictwem, sądownictwa świeckiego. Słyszeliście o tym? JA muszę przyznać, że nie. Tym bardziej byłam zszokowana, że Belgia na to pozwala.
To
tylko dwa spośród przykładów opisanych w książce. Wszystkie
niezwykle mnie zaciekawiły i poruszyły. Autor w bardzo ciekawy
sposób przeplata takie ciekawe, obrazowe fakty, z dość szczegółową
charakterystyką społeczeństw, w których mają miejsce. Bardzo
cenne są rysy historyczne, które pozwalają nam wczuć się w ich
sposób myślenia, odkryć, kim właściwie są ci opisywani w książce Belgowie, Francuzi,... Niby ich znamy, mamy z nimi styczność, czytamy o nich i oglądamy o nich filmy, ale co wiemy o ich mentalności? Okazało się, że ja wiem niewiele. I dużo łatwiej było mi ich zrozumieć, mając w pamięci kawałek historii, która ich ukształtowała. To bardzo ludzkie a przy tym zdroworozsądkowe
podejście do tematu.
Orzechowski
bezwzględnie podkreśla nasze słabości. A robi to w tak prosty
sposób, wcale nie piętnując nas przy tym, że jego niemy wyrzut
boli jeszcze bardziej. Jedną z takich kwestii porusza na samym
początku książki. Na stronie 10 pisze o miejscach, w których
terroryzm odcisnął swoje krwawe piętno. Wspomina o zestrzeleniu
rosyjskiego samolotu, o zamachach w Brukseli, czy Madrycie, ale pisze
też o rzeziach w innych, dalszych miejscach – w Egipcie, Syrii,
Turcji. Dopiero tu dodaje, że te zamachy nie były dla nas tak
dotkliwe. Dlaczego? Bo odległe. I prawdą jest, że słysząc o tym,
co dzieje się poza Europą, wzdychamy ciężko i mówimy sobie „Co
się dzieje z tym światem?”, ale nikt z nas nie ustawia
specjalnego statusu na Facebooku, a większość nawet nie myśli o
tym zbyt wiele. Bo to zdarzyło się daleko. Bo nie miało na nas
wpływu. Bo nie mieliśmy tam nikogo bliskiego.
Nie
chodzi mi wcale o potępienie. Daleka jestem od krytykowania innych,
skoro sama bezwiednie zachowuję się podobnie. Chodzi o ten
mechanizm. Im jakaś tragedia jest nam bliższa, tym więcej emocji
budzi. Jeśli ktoś ginie po drugiej stronie globu, zazwyczaj
wzdychamy i przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Tacy już
jesteśmy…
Nie
gniewaj się na mnie, Czytelniku, za takie uogólnianie. Bardzo się
staram tego nie robić, zawsze zakładam, że ile ludzi – tyle
postaw. I tym razem jest tak samo. Moje początkowe pogrupowanie
ludzi na 3 grupy również nie było szufladkowaniem. Ludzie bywają
jednak do siebie podobni, miewają podobne odczucia i zachowania.
Stąd moje wnioski.
Marek
Orzechowski również nie szufladkuje i nie uogólnia. Przedstawia
jednak suche fakty, które nie wszystkim mogą się spodobać.
Jedynym, co trochę mnie zirytowało podczas lektury, był sposób, w
jaki autor porównał islamskich fundamentalistów do
fundamentalistów religijnych w ogóle. Przyznam się szczerze, że
jeśli chodzi o Kościół Katolicki, bywam naprawdę bardzo
krytyczna. Ale równie krytycznie podchodzę do wszystkich ludzi,
którzy bawią się w Boga i uważają, że mają prawo osądzać
innych, ponieważ wiedzą, co podoba się Bogu, a co nie. W pełni
zgadzam się z tezą, że niezależnie od wyznania, fundamentalizm
religijny opiera się na silnej wierze i w przypadku fundamentalistów
z różnych wyznań istnieje wiele analogii. Nie podoba mi się
jednak wydźwięk dwóch, kluczowych zdań: Ale jest jedna różnica,
i to zasadnicza. Chrześcijanie nie tworzą komórek czy grup
terrorystycznych, nie podkładają bomb w imieniu Jezusa, nie
wysadzają się w powietrze (…).
Owszem.
Ale cóż z tego? Dla mnie to brzmi jak rozgrzeszanie
fundamentalistów chrześcijańskich. Jakby autor mówił: Tak, oni
są podobni do Islamistów, ale ponieważ nie przygotowują zamachów,
są w porządku. Takie skrajności zawsze są szkodliwe na swój
sposób. Nie można powiedzieć, że wszystko jest w porządku, tylko
dlatego, że nie wysadzają ludzi w powietrze. Nie mordują? To chyba
jest pewien standard? Większość z nas odróżnia dobro od zła i
postrzega morderstwo jako kwintesencję tego drugiego. Nie mordujemy
nie dlatego, że jesteśmy w czymś lepsi, tylko dlatego, że sam
mord jest czymś nieskończenie złym.
Oczywiście
rozumiem, że ten przykład był potrzebny, dla porównania dwóch,
skrajnie różnych doktryn religijnych. Dlatego nie mam zamiaru za
bardzo się oburzać (na autora? Gdzieżbym śmiała!). Był to
jednak jedyny moment podczas całej lektury, kiedy przestałam
zgodnie kiwać główką i poczułam irytacją. Poza tym książka
bardzo mnie wciągnęła. Wzbogaciła mnie o wiedzę, za sprawą
której ciężej jest w nocy zasnąć, ale bardzo lubię takie
zdroworozsądkowe podejście do sprawy. Przy okazji złapałam się
na tym, że wszechobecna poprawność polityczna odbija mi się lekką
czkawką.
Czy
tylko ja tak mam?
Podsumowując,
pragnę gorąco polecić tą pozycję wszystkim tym, których
interesuje tematyka Islamu i Muzułmanów, ponieważ książka
naprawdę sporo tłumaczy szaremu czytelnikowi. Znajdą w niej
również coś dla siebie socjologowie -hobbyści i wszyscy ci,
którzy zastanawiają się nad emigracją na zachód Europy.
Pomijając zarobki, można się po niej poważnie zastanowić czy
warto.
A
Wy czytaliście jakąś książkę pana Orzechowskiego? Ja na pewno
nie poprzestanę na tej jednej. Koniecznie podzielcie się swoją
opinią :)
Tym
czasem Dziewczęta i kobiety wypadły z kolejki (po raz
kolejny). W kolejce do zrecenzowania czeka już książka Katarzyny
Molędy Szwedzi. Ciepło na północy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz